AKTUALIZACJA: 20.07.2017
"Kochana Aveline,
"Kochana Aveline,
Nie
potrafię ubrać w słowa tego, co chcę ci przekazać. Wiem, że nie
rozumiesz, dlaczego to zrobiłam. Dlaczego stałam się tchórzem, który
ucieka od problemów. Oczekujesz wyjaśnień, a ja? Rozumiem to. Musisz
jednak coś wiedzieć. Znajdujesz się w ogromnym niebezpieczeństwie.
Proszę Cię, kochanie, zrób dokładnie to, o co Cię proszę.
Odszukaj
Halta. Niedługo ma odbyć się na zamku Araluen bal z okazji pokonania
Morgaratha, on na pewno tam będzie. Zapomnij o wszystkim, co Ci do tej
pory o nim mówiłam, ponieważ to były kłamstwa. Kłamstw było dużo, a ja
nie potrafię wymienić teraz ich wszystkich. Proszę, wysłuchaj go i
zostań u niego.
On Cię ochroni. Powiedz, że oni mnie znaleźli. Będzie wiedział kto.
Przepraszam, ale nie mogę wyjawić Ci nic więcej. Ten list może wpaść w niepowołane ręce.
I pamiętaj, Aveline, nikomu nie ufaj. Każdy, kto będzie dawał Ci rady może być Twoim... i moim wrogiem.
Kocham Cię, pamiętaj o nim.
Mama
Po
raz kolejny przeleciałam wzrokiem ten krótki tekst, który staram się
odszyfrować nieprzerwanie od kilku dni. Niby jest napisany jasno,
instrukcja czarno na białym, co mam zrobić, ale... coś mi się w nim nie
pasowało. Poszczególne elementy nie tworzyły jednej, spójnej całości.
Był napisany chaotycznie, a wielu rzeczy w nim po prostu nie rozumiałam.
Strach ścisnął mi gardło, gdy po raz kolejny wróciłam do fragmentu:
"Oni mnie znaleźli". Przełknęłam ślinę.
Chyba nie znałam mojej matki tak dobrze, jak sądziłam. Chyba? Patrząc
na ten list, wydawało mi się, że napisała go zupełnie obca osoba.
Nakazuje mi ona wyruszyć w podróż na drugi kraniec kraju, odszukać ojca,
o którym słyszałam same najgorsze rzeczy.
Z drugiej strony nic mnie tu nie trzyma. Żyję bardziej na uboczu, nie
mam przyjaciół ani narzeczonego. We wsi mam opinię dziwaczki, która
nigdy nie chodzi na potańcówki, nie wiążę z innymi dziewczynami wianków i
nie pływa z innymi rówieśnikami w jeziorze. Dorabiam w karczmie jako
pomoc kuchenna. Ewentualnie nazywają mnie Wiedźmą, ale to tylko dzięki
mojej matce.
Była to kobieta tajemnicza, skryta w cieniu i nigdy nie wychylająca się
na światło. Często wysławiała się sentencjami i cytatami ze swoich
ulubionych
powieści, które trzymała zamknięte w kuferku. Nigdy nie pozwalała mi ich
czytać. Do dzisiaj nie wiem, skąd je miała. Dużo rzeczy o niej nie
wiedziałam, ale nauczyłam się nie zadawać pytań, skoro i tak nie
doczekam się odpowiedzi. Leczyła ludzi, ale i tak większość się jej
bała, ponieważ mawiano, że przyzywa do tego złe moce i zawiera pakty z
diabłami. Sama w to nie wierzę, ale ludzie tak. Dlatego miałyśmy coraz
mniej pacjentów, więc musiałam zatrudnić się w karczmie.
Nic mnie
tu nie trzyma, chyba że nienawistne spojrzenia wieśniaków, szepty za
moimi plecami oraz te jawne wyzwiska, wykrzykiwane na targowisku.
Ludzie sądzili, że diabeł w końcu przyszedł po duszę mojej matki i
właśnie to popchnęło ją do samobójstwa, ale ja w to nie wierzę. Była
zbyt silna. Zbyt...
A jednak. Jak wczoraj pamiętam tamten dzień. Bezchmurne, szarawe niebo poranka i
mokrą breję na ziemi. Na kalendarzu widniał środek zimy, ale jakoś
pogoda na zewnątrz tego nie potwierdzała. Pamiętam mocny wiatr, który
targał moje długie, ciemne loki, kiedy wracałam do domu. Pamiętam
zdrętwiałe z zimna palce u rąk i nóg. Pamiętam przemoczone buty, kiedy
weszłam prosto w kałużę. Pamiętam jabłka rozbite pod moim nogami.
Pamiętam również jej ciało powieszone u jednej z jabłoni.
Jej duże, szaroniebieskie oczy wpatrzone we mnie z takim zaskoczeniem.
Usta, które zwykle wyginały się w półuśmiechu, teraz były lekko
rozchylone, a brak jednego przedniego zęba jeszcze bardziej widoczny.
Włosy, które zawsze pięknie błyszczały w słońcu teraz smętnie zwisały w
dwóch oklapłych, jasnobrązowych kosmykach, przykrywając wychudzone
policzki. Na szczęce widać było duży, fioletowozielony siniak, jeszcze
bardzo świeży. Dopiero po chwili zorientowałam się, że to ja ją
uderzyłam.
Jak przez mgłę pamiętam, co się działo potem. Łzy, ból, nienawiść
zmieszały się w jedno, a głuchy krzyk rozniósł się echem po całym
sadzie. Jakaś kobieta odciągnęła mnie na bok, szepcąc kojące słowa i
gorliwie potakując głową, ale ja już nic nie słyszałam. Widziałam, jak
dwóch robotników próbują ją zdjąć, wyciągnąć jej szyję z pętli, ale była
ona bardzo ciasna. Pochowano ją w naszyjniku ze sznura.
Tylko trzy słowa dźwięczały mi w głowie: "Ona jest martwa". Martwa. A
ja? Zostałam sama, ponieważ nie miałam nikogo więcej. Przez trzy dni
nie wychodziłam z domu, jadłam to, co miałam, całe dnie spędzałam
wpatrując się w sufit, myśląc, że usłyszę jej kroki i piękny głos.
Często zadawałam pytania, rzucając je w przestrzeń. Dlaczego ona?
Dlaczego teraz? Odpowiadała mi cisza.
Kapłan nie chciał zgodzić się na pogrzeb i miejsce na cmentarzu,
dlatego że Tyrell jakoby miałaby mieć powiązania z diabłem, więc sama ją
pochowałam. Kopałam łopatą tak długo, aż się ściemniło, a ja nic nie
widziałam na oczy. Ręce pulsowały bólem, ale po twarzy przestały już
płynąć łzy. Ostrożnie wturlałam jej ciało owinięte w całun do
prowizorycznego grobu i zasypałam dziurę. Na koniec wbiłam krótki,
drewniany kij, żeby potem odnaleźć to miejsce.
Później odwiedziłam to miejsce tylko raz. Do kija przybita była
śnieżnobiała koperta z pięknie wykaligrafowanym moim imieniem. Podeszłam
nieufnie, z mocno bijącym sercem. To na pewno było pismo Tyrell, tylko
skąd, na Bogów, ten papier się tam wziął? Kiedy to napisała? Kogo
poprosiła, by to tu przybił.
Na chwilę wyrwałam się z krainy wspomnień, ponieważ usłyszałam pukanie
do drzwi. Podeszłam i otworzyłam je na szerokość nadgarstka.
- Aveline? - Usłyszałam głęboki, męski głos. Mycah był wysoki,
jasnowłosy i opalony, jak prawie każdy chłopak w naszej wsi. Jest synem
karczmarza, ale często przenosi towar i bagaże klientów. To właśnie
dzięki niemu dostałam pracę w "Pod Czarną Wroną". Można powiedzieć, że
przyjaźniliśmy się w dzieciństwie, uczył mnie samoobrony i jeździć
konno. Traktowałam go jak starszego brata. Mimo woli od razu moje myśli
powędrowały do Jamesa, ale udało mi się powstrzymać łzy cisnące mi się
do oczu.
- Mycah. - Otworzyłam szerzej drzwi, wpuszczając go do środka.
Przyjaźniliśmy się, dopóki on trzy lata temu nie spróbował mnie
pocałować. Od tamtej pory, po tym jak go odrzuciłam, unikał mnie jak
ognia, więc trochę zdziwiłam się, gdy go ujrzałam. Musiał lekko schylić
głowę, bo sufit był zbyt niski. Uniosłam głowę, by spojrzeć mu w oczy. -
Czego chcesz, Mycah?
Nie chciałam, by zabrzmiało to ostro, ale emocje z tych wszystkich dni
po śmierci Tyrell skumulowały się właśnie w tym momencie. W jego oczach
przez chwilę dało się zobaczyć ból, który natychmiast został zastąpiony
przez chłód. Rzadko dzieci wieśniaków umieją panować nad emocjami, ale
Mycah to jeden z wyjątków. Sama bym tak chciała.
- Chciałem zapytać, czy wszystko dobrze, ale przestało mnie to
obchodzić - warknął, aż się skuliłam. - Nie chcesz pomocy? Dobrze. Ale
przynajmniej nie warcz na tych, którzy ci ją proponują.
- Ja nie...
- Nie obchodzi mnie to - przerwał mi ostro, ale tym razem wytrzymałam
jego spojrzenie, a nawet uniosłam wyżej głowę. - Jestem tu z propozycją.
Podobno chciałaś kupić konia, tak mówiłaś Arisie. Moja rodzina ma na
sprzedaż jedną kobyłę, inaczej pójdzie pod nóż. Chcesz ją czy nie?
Przytaknęłam głową.
- Ile?
- Sto - odpowiedział, dłużej na mnie nie patrząc. Spodziewałam się
takiej ceny. Kiwnęłam głową, sięgając po sakiewkę. Podałam ją mu, przy
okazji lekko muskając swoją dłonią jego.
- Przepraszam, Mycah. Ja naprawdę wtedy nie chciałam cię odrzucić, ja... Byłeś dla mnie...
- Wiem. - Znowu mi przerwał, gwałtownie cofając dłoń, zabierając
sakiewkę. - Wiem kim byłem i nie przypominaj mi o tym. Byłam nikim.
Przestań. - Powiedział, gdy próbowałam dotknąć jego ręki, odsuwając się w
stronę drzwi. - Po prostu przestań. Nie niszcz tego.
- Mycah...
- Przestań, Aveline. Kobyła jest przywiązana do drzewa przed domem.
Wyszedł, trzaskając drzwiami.
A ja zyskałam kolejny powód, by uciekać z tej cholernej wsi.
Pierwszą wiadomość dostałam dwa dni później. W drzwi była wbita
strzała z czerwonymi piórami, a kartka była nią przebita. Dało się
odczytać jednak słowa, skreślone niechlujnym pismem. "Uważaj, bo skończysz jak matka". Przełknęłam
ślinę, oglądając się na wszystkie strony, szukając intruza, który mógł
być nadawcą. Myśli wirowały mi w głowie, ale jedna przebijała się ponad
inne - uciekać!
Następnego dnia spakowałam potrzebne rzeczy, wzięłam nóż, osiodłałam
konia i ruszyłam na zachód. Zostawiałam za sobą wspomnienia, grób matki,
dom, Mycaha i wszystkich tych, których skrzywdziłam. Zostawiałam za
sobą swoje dotychczasowe życie, a w tej podróży, w stronę zachodzącego
słońca, mam nadzieję, że zacznie się nowe, lepsze. Bez mieszkańców,
którzy mi grożą i bez poczucia winy.
Nie jestem już Sorrexit, Wiedźmą czy Dziwaczką.
Zostało mi tylko imię.
Aveline.
Blog zapowiada się... świetnie.
OdpowiedzUsuńI tu się zacięłam...
Wiem, że chciałaś krytykę, ale nie wiem czego mogę się przyczepić.
Historia jest... ciekawa
Czekam na rozdział I
Lisa
Scarlet, a może ja zawołam kanon na herbatę? Mam taką pyszną jaśminową... Jak chcesz to możesz wpaść na ciasteczka z tą herbatą.
UsuńChętnie wpadnę, Lisa.
UsuńSzczerze to się posprzeczałam z kanonem.
Nie martw się, mogę zostać mediatorem. A w szafce w kuchni mam kropelki uspokajające i melisę, a jak już naprawdę będzie źle i będziecie się bić, to rzucę się między was niczym super man bez obciachowych rajtuz i gaci...
UsuńInnymi słowy... wpadaj kiedy chcesz.
Lisa
Nie będzie takiej potrzeby, chociaż jednak możesz założyć obciachowe rajtuzy i gacie, wrzucę zdjęcie na facebooka.
UsuńKomentarze: "Co ona brała? Ja też chcę"
Level hard.
Zostawię to bez komentarza...
Usuń(Napisała w komentarzu)
Lisa
Przeczysz sama sobie, dziecinko (napisała młodsza o jakiś miesiąc).
UsuńTa... Kiedy ja byłam w twoim wieku istniało coś takiego jak szacunek do starszych... c;
UsuńLisa
Kiedy ja byłam w Twoim wieku był śnieg w święta... c;
UsuńZa moich czasów w ogóle istniało coś takiego jak szacunek. Ha.
|Scarlet|
Ty jeszcze nie jesteś w moim wieku...
UsuńA jako przykład szacunku mogłabyś nie wypominać mi mojego WIEKU, cukiereczku
Lisa
Cóż, mam poradzić, że jesteś stara? Starzejesz się, słodziutka.
UsuńA czy ja Ci kiedyś wypominałam Twój wiek? Czytanie ze zrozumieniem się kłania, polonistka nie nauczyła?
|Scarlet|
Pragnę przypomnieć że uczy nas ta sama Kremówka.
UsuńLisa
I kto tu mówi o szacunku do starszych...
UsuńZresztą to Biała Dziewica, nie możemy nic poradzić.
|Scarlet|
Nie którzy mówią o niej Drabina...
UsuńNie dyskutujmy o tym, bo wymienimy wszystkie jej przezwiska, a jest ich 10 000
Lisa
Drabina? Przecież ona jest mojego wzrostu. A o mnie raczej można powiedzieć stołek niż drabina.
Usuń|Scarlet|
Reklamacje zgłaszaj gdzie indziej. To nie ja to wymyślałam... Zresztą ona w OBCASACH jest Twojego wzrostu. Dlatego proponuję nazwę OBCAS... Wyobrażasz sobie:
UsuńJesteśmy pod salą od polskiego i:
-Ej wiecie, że OBCASA dzisiaj nie ma?- mówi ktoś.
-Ekhm, ekhm...
Ten ktoś odwraca się, a ona jest za nim.
Lisa
Było gorzej.
UsuńJa szłam na schodach i mówię do Weroniki chyba.
- Ej, może nie będzie tej wrednej M************.
Pani idzie za mną.
To było dużo gorsze, bo nazwałam ją po nazwisku.
|Scarlet|
Współczuję... ale to było ze mną, nie pamiętasz mnie!
UsuńLisa
*pociąga nosem*
Ojej, przepraszam, kochana *robi oczy szczeniaczka*
Usuń|Scarlet|
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńŚwietny prolog. Czekam nie cierpliwie na następny rozdział. Nic nie mogę złego powiedzieć na temat bloga. Werka
OdpowiedzUsuńNowa czytelniczka przybyła ^.^
OdpowiedzUsuńProlog zachęcający i ogólnie lecę czytać dalej.
Znalazłam jedną literówke:
,,Widziałam, jak dwóch robotników próbują ją zdjąć, wyciągnąć jej szyję z pętli" ~ próbuje
Nie miej mi za złe jeśli będę ci je wypisywać *w* Taka moja natura...
Śle pozdrowienia ;3